Pod koniec lat 90-tych zaczęłam pracę zawodową. W tych czasach znalezienie etatu i stawianie warunków nie było większym problemem. Pierwsza działalność gospodarcza, którą otworzyłam w 2000 roku nie wymagała szalonej promocji, bo była odpowiedzią na potrzeby firmy w której wtedy pracowałam. Było zapotrzebowanie, powstało przedsiębiorstwo, znaleźli się pracownicy. Księgowość była na tyle mało skomplikowana, że nie wymagała odrębnego działu lub oddelegowania i wystarczył 1-2 dni, żeby wszystko ogarnąć włącznie z kadrami.
Człowiek znał pakiet office i to w bardzo okrojonym jego potencjale i robił. Pisał ofertę, która miała wyjaśnić działania, a nie przyciągać oko, budzić zainteresowanie i budować relacje. W tamtych czasach, kiedy w domu korzystało się z internetu, za nic w świecie nie można było się dodzwonić, więc za dużo się w nim nie siedziało. Czy było lepiej? Na to pytanie odpowiem wymijająco. Było zupełnie inaczej.
Ciężko pracowałam, tworzyłam oferty, grafiki, a jako architekt wnętrz z grafiką i wizualizacją miałam sporo do czynienia, choć wtedy ręcznie 🙂 W wolnych chwilach czytałam ciekawe artykuły, książki i pisałam bajki dla dzieci, ot taka odskocznia.
Z biegiem lat wchodził niesamowity postęp, który może na początku nie był potrzebny, ale moja wewnętrzna ambicja i potrzeba poznawania nowego wciągała mnie niczym studnia bez dna. Fascynacja gadżetami, nowymi rozwiązaniami, ułatwieniami nie miała końca. Do dzisiaj pamiętam, jako kobieta zdecydowanie retro rysowałam na kartce papieru, jak miałby wyglądać mój blog. Tu kalendarz, tam zegar, sypiący się pyłek wróżki. Wielkie wow.
Potem przyszedł czas na prywatne życie, które zmieniło moje spojrzenie na świat i z pewnością zrobiło ogromną rewolucję w priorytetach. Nic w tym dziwnego. Nauczana z innymi możliwościami, wyszłam z założenia, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest urzędowy etat. Cóż… nic bardziej mylnego. Choć z pewnością był doskonałą lekcją i kolejnym zawodem. Teraz nazywam to inwestycją.
Gdy minęło 13 lat od mojej pierwszej firmy, już wiedziałam, że jestem wolnym strzelcem potrafiącym dostosować się do sytuacji. Niczym feniks płonę i ponownie powstaję z popiołów, otrzepując się i tworząc nowy wizerunek, aby przetrwać. I nie mówię tu jedynie o aspektach finansowych, bo tu towarzystwo współrachunkowe z pewnością było i nadal jest na wagę złota. Jako świeżo upieczona mama, która właśnie zamknęła pracownię artystyczną szukałam siebie. I tu, dobre słowo koleżanki, pisz o gotowaniu rozpoczęło na dobre moje życie w sieci.
Założyłam bloga, potem zaczęłam robić warsztaty, pokazy, stworzyłam wirtualny magazyn dla ludzi z pasją. Pisałam w nim, zajmowałam się układem graficznym, fotografią, konwersją i wiele innych czynności, które teraz wzbogacają moje kompetencje. Wiedziałam jedno, praca w sieci jest moim przeznaczeniem, choć nie zrezygnuję z drobnych zleceń w świecie realnym i namacalnym, wypełnionym prawdziwymi emocjami.
Jako doświadczony przedsiębiorca, wiedziałam też, że budowanie firmy od podstaw z dzieckiem na ramieniu jest absurdem i często prowadzi do frustracji. Nie twierdzę, że jest to niemożliwe, bo takich firm jest wiele, ale tego z pewnością nie chciałam. Budowanie marki i wizerunku to zupełnie co innego i tu można działać. Jednak obowiązki przedsiębiorcy nie ograniczają się do pasji którą się monetyzuje. To najmniejszy jej element, o czym wiedziałam prowadzą firmę kilka lat.
Teraz, kiedy dziecko zostało oddane w ręce edukacji poza domowej, mam czas, który mogę wykorzystać w 100% i mogę zająć się pracą.
Moja historia, to administracja w urzędach, projekty, zarządzanie zespołem pracowników, ogarnianie księgowości, kadr. Potem wiele lat pisanie, gdyż copywriting jest moim ulubionym zajęciem i sprawia mi frajdę. Moderowanie tekstami, poznawanie nowych aplikacji, kursy ( a jest ich pierdyliard, bo ja z tych, co wszystko sama), i wiele wiele innych umiejętności stworzyły ze mnie hybrydę, kombajn wielozadaniowy, który świetnie realizuje się jako Wirtualna Asystentka.
Te wszystkie usługi i umiejętności wykorzystywałam w pracy. Pomagałam znajomym, tworzyłam dla firm i zawsze pod dziwnym szyldem „daj ja to zrobię”. Dzisiaj zawód przyszłości, jakim jest wirtualna asystentka, umożliwił mi zebranie tego do jednego worka i ogarnięcie. Nie ukrywam, że czasami czułam się jak odmieniec, człowiek niezdecydowany, skaczący z kwiatka na kwiatek – co nie było fajne. Do tego dochodziła zawodowa stabilizacja moich rówieśników, ludzi którymi na co dzień się otaczam. Często przeglądamy się ich oczami, więc o załamanie się nie trudno. Ten zawód jest odpowiedzią na to co mogę dać innym, w jaki sposób wykorzystać szeroki wachlarz zawodów i umiejętności z korzyścią dla tych, którym brakuje czasu i doświadczenia w danej dziedzinie. To określenie mnie i mojej historii zawodowej. Bo przecież te wszystkie usługi świadczyłam przez lata, ale teraz mają nazwę. Przecież lubimy mieć NAZWĘ.
Cześć jestem Wirtualną Asystentką, w czym mogę Ci pomóc?